Magazyn ESENSJA nr. 1 (I)
październik 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Grzegorz Wiśniewski
  Hallmark zwierzęcy

Kadr z filmuWygląda na to, że przejadły mi się antyutopie. Owszem, nadal mam na półce miejsce dla 1984 czy książek Janusza A. Zajdla. Ich lektura dostarcza mi przyjemności, pożywki dla przemyśleń, niezłej zabawy. Jednak sam temat mam za wyczerpany - by nie powiedzieć oklepany. Niedawno zdarzyło mi się nawybrzydzać na książkę uznanego fantasty, którą znajomi chwalili za pomysłową prezentację totalitaryzmu. Rzecz owszem, odrobiona zręcznie, nie znalazła u mnie jednak uznania, bo linia fabularna była jakby żywcem zdarta z wcześniejszych książek innych autorów. I cóż z tego, że zrobiona pięknie - tego ciasta nie można wałkować wiecznie, kiedyś się zużyje.

Do zużycia może zresztą dojść wcześniej, jeżeli rzecz pokazuje się prosto i bez osłonek, aluzjami grubymi jak litosfera. Folwark zwierzęcy mam za przedstawiciela licznego gatunku literatury uświadamiającej. Obecnie jest ona równie popularna jak w czasach Orwella. Książki nadal pisuje się w nadziei uświadomienia co do swoich racji rzesz czytelniczych - a to w kwestii spisku żydokomunomasońskiego, a to prawicowych zamordystów chciwie sięgających po władzę. Kwestie drobniejsze jak ekologia, zdrowe żywienie czy istnienie obcych we Wszechświecie, pomijam - bo jest tego po prostu mnóstwo. Literatura uświadamiająca charakteryzuje się tym, że czytywalna jest tylko wówczas, gdy niczego się w danym temacie nie wie. Czytelnik, który w poruszanej przez lekturę kwestii jakąś wiedzę zdobył - zazwyczaj uzna rzecz za łopatologiczną i niestrawną. I takie właśnie cechy wykazuje, według mnie, Folwark zwierzęcy. Czytelnik zaznajomiony z dziejami komunizmu w Rosji oraz posiadający bagaż lektur podchodzących do dyktatury proletariatu bardziej aluzyjnie (co nie znaczy, że gorzej), książkę Orwella jedynie przejrzy, bo poza zręcznymi chwytami, ubierającymi zwierzęta w skóry ludzi radzieckich, niczego ciekawego znaleźć tam niepodobna.

Dla filmu Folwark Zwierzęcy sprawa powinna wyglądać trochę łatwiej, bo to medium jedynie we fragmencie opierające się na samej historii. Medium zdolne sporo nadrobić obrazem, sposobem prezentacji wydarzeń czy postaci, paletą barw i wątkami pobocznymi, często rozwiniętymi w porównaniu do książkowego oryginału. Reżyser John Stephenson postanowił więc wziąć na warsztat znany utwór Orwella.

Na początku projekcji czekało na mnie dość niemiłe zaskoczenie, jako, że do produkcji filmu przyznał się Hallmark, który osobiście mam za symbol kiczu, jaki telewizja amerykańska może oferować. I szczerze mówiąc w sposobie realizacji całości, w doborze ujęć, montażu, sposobie kręcenia - dało się niewidzialną rękę producenta odczuć. Nie sądzę, aby wyszło to filmowi kinowemu na zdrowie, ale w kablówkach na pewno uda się rzecz dobrze sprzedać.

Kadr z filmuFilm traktuje Orwella dość wybiórczo, bo rozwój wypadków w książce obserwowany poprzez zwierzęcy punkt widzenia z wewnątrz farmy - na ekranie ograniczono dodając rozległe fragmenty dziejące się pośród ludzi. Kompozycyjnie nawiązując do oryginału dość luźno - merytorycznie pozostaje w miarę wierny książce (za wyjątkiem jednego elementu, o którym na końcu). Mamy więc farmę należącą do pijaka Jonesa (Pete Postlethwaite, jak zwykle bez zarzutu), na której żyją sobie konie, kaczki, kury, świnie, szczury i inne stworzenia - oraz suka Jessie. Jones nie jest dobrym gospodarzem, zbytnio koncentruje się na butelce, za mało na pracy. Żona czyni mu z tego tytułu wyrzuty, a chciwy bogacz Pilkington (Alan Stanford) czyha na okazję by Folwark Dworski przejąć, w zamian za umorzenie niespłaconej pożyczki. Jones popełnia poważny błąd zupełnie nie dbając o zwierzęta. Głodujące, zbierają się w końcu w oborze i wysłuchują płomiennego przemówienia Majora - najstarszego knura - który buntuje je przeciw uciskowi. Major wkrótce ginie postrzelony, ale zwierzęca rewolucja wybucha. Ledwie jednak zwierzęta odzyskują wolność, a już do ich społeczności zakradają się wypaczenia...

Nie ma sensu streszczać reszty fabuły, bo prawdopodobnie wszyscy ją znają. Scenarzyści nie pokusili się o spreparowanie czegoś na motywach Orwella i sprawy nie udziwniali, dochowując wierności oryginałowi. Technicznie rzecz zrealizowano bez zgrzytów. Zwierzęta w scenach ogólnych udowadniają jak starannie je wytresowano, w zbliżeniach prym wiodą animatroniczne lalki z Jim Henson's Dreamshop, a mowę zwierzaków zgrabnie zaaranżowano domalowując komputerowo odpowiedni ruch pysków. Chociaż w niektórych scenach to domalowywanie szwankuje nieco - zwłaszcza w scenach świń chodzących po drabinach - nie ma właściwie na co narzekać. Nie jest to dzieło wiekopomne, ale także nie techniczny knot. Natomiast szczerze podobał mi się w filmie dobór kolorów - zwłaszcza zdjęcia w padającym deszczu i panoramy zrudziałych pól wyglądały ślicznie. W tej materii realizatorzy wykazali się dobrym smakiem, we wcześniej wymienionych elementach zachowując przyzwoity poziom.

Pozostając przy zdaniu, że technicznie i realizacyjnie nie da się poważniejszych uchybień Folwarkowi zwierzęcemu zarzucić - przyznam, że jest po prostu mało interesujący. Nie posiada niczego, co widza choć trochę oczytanego może poruszyć lub zaskoczyć. Najlepiej wypada chyba końcówka, gdy pokazywane są nakręcone przez świnie filmy propagandowe, połączone z odśpiewaniem pieśni rewolucyjnych. Zrobione jest to pomysłowo, z zachowaniem całego głupawego stylu komunistycznych musicali w rodzaju Świat się śmieje i dopiero to tak naprawdę bawi. Wszystkie aluzje z takim pietyzmem wzięte z oryginału są już zbyt wyświechtane, zbyt znajome, aby widz mógł dobrze się bawić, odpowiadając na pytania w rodzaju: "A kogo Orwell miał tutaj na myśli?" Wydanie na kasetach video zapewne spotka się głównie z zainteresowaniem uczniów, którzy Folwark będą musieli poznać w szkole.

Kadr z filmuOddzielną sprawą jest kontrowersyjne zakończenie - o nim właśnie myślałem, pisząc, że adaptacja merytorycznie nie jest do końca wierna oryginałowi. Mianowicie dopisano Orwellowi happy end. Nie, to nie żart. Twórcy filmu kazali Jessie i nielicznym zwierzakom zbiec do lasu i tam przeczekać, aż do upadku dyktatury knura Napoleona. Nadeszła bowiem powódź i zmyła farmę razem z niegodziwym porządkiem, jaki na niej zaprowadzono. Gdy uciekinierzy powrócili na gruzy, okazało się, że większość niegodziwców zeszła z tego świata, a nieliczni rozbitkowie marzą tylko o tym, aby zacząć wszystko od nowa. Jakby nie dość tego, do folwarku przybywają nowi właściciele - i suka Jessie pozwala sobie na optymistyczne stwierdzenie: "Nareszcie będziemy wolni..."

Szczerze mówiąc ta wydumana końcówka mnie osobiście nie boli aż tak bardzo, ale z Georgem Orwellem za wiele wspólnego nie ma. Potrafię nawet zrozumieć, co podsunęło realizatorom pomysł na taką puentę (abstrahując oczywiście od nienawiści do zakończeń bez happy endu, którą to chyba każdy Amerykanin wysysa z mlekiem matki) - chodzi oczywiście o upadek komunizmu w Rosji. Wydawało im się, że tak doskonale domykają Folwark Zwierzęcy. Zrezygnowali z wierności oryginałowi, tracąc w ten sposób najmocniejszy chyba u Orwella akcent - pełnej beznadziejności położenia bohaterów. I do tego zasugerowali, że oto zaczyna się nowa szczęśliwa era z nowymi właścicielami...

...nie wiem jak wam, ale mnie się to wcale optymistycznie nie kojarzy...


Folwark Zwierzęcy (Animal Farm)
reż. John Stephenson, 1999.

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

32
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.